Jan Lewandowski

„Teizm intuicyjny”, czyli czego teista nie powinien mówić ateiście

dodane: 2016-12-23
Pewna dość spora grupka teistów, w tym co gorsza niekiedy nawet i chrześcijan, twierdzi, że wierzą w Boga ponieważ w jakiś sposób „odczuwają” Jego obecność. To wszystko. Przyjrzyjmy się sprawie bliżej.

        Istnieje pewna grupa wierzących w Boga, którą mógłbym określić mianem „teistów intuicyjnych”. Co przez to rozumiem? Pewna dość spora grupka teistów, w tym co gorsza niekiedy nawet i chrześcijan, twierdzi, że wierzą w Boga ponieważ w jakiś sposób „odczuwają” Jego obecność. To wszystko. Żadnego odwołania się do jakiegoś argumentu, czy nawet do Pisma świętego. 

         Postulat taki jest mocno subiektywny i intuicyjny, przez co stanowi niemal zaproszenie dla ateisty do ataku. W moim odczuciu to błędna droga, choć oczywiście szanuję taką formę wiary. Niemniej jednak jest to wiara całkowicie bezbronna. Ateista słysząc coś takiego zachowuje się jakby usłyszał muzykę płynącą wprost do jego ucha i pyta: a skąd wiesz, że to odczucie Boga? A może to jedynie złudzenie? A może to zaczątki choroby psychicznej? A może to jakieś nierozpoznane jeszcze do końca zjawisko psychiczne? Są to oczywiście pytania, mogą jednak stanowić już jakąś sugestię alternatywnego wyjaśnienia dla wspomnianego odczucia. Niektórzy ateiści nie tylko sugerują na zasadzie pytania, ale wręcz stwierdzają, że subiektywne odczucie obecności Boga jest formą choroby psychicznej lub przynajmniej urojeniem świadczącym o jej zaczątku. Tu jednak teista może już zacząć polemizować. Zjawisko psychiczne, które ktoś opisuje jako odczucie obecności Boga, bywa od razu sklasyfikowane przez ateistów jako „urojenie”, choć obiektywnie rzecz biorąc nie wiadomo do końca czym ono jest lub było i uprawniony byłby tu co najwyżej agnostycyzm jako podejście ostrożne. Ale agnostycyzmu w żadnym wypadku ateista tu już nie uruchamia, tylko obecny w jego światopoglądzie na zasadzie filtru naturalizm każe mu z góry sklasyfikować to jako „chorobę”, na przykład schizofrenię. Naturalizm daje ateistom złudzenie wszechwiedzy o świecie i nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że to jedynie ich subiektywna wiara. Nie tylko zjawiska psychiczne ateiści interpretują przez ten filtr myślenia ale też historię i w zasadzie wszystko.

         W każdym bądź razie „teizm intuicyjny”, polegający jedynie na subiektywnym odczuwaniu obecności Boga, nadal nie wydaje mi się dobrym pomysłem i kandydatem na fundament wiary. A ośmielę się wręcz stwierdzić, że takie podejście jest herezją z punktu widzenia chrześcijańskiego. Centralnym punktem wiary chrześcijańskiej jest bowiem zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Święty Paweł bardzo dobitnie i wyraźnie stwierdzał, że bez tego nasza wiara jest próżna i daremna (1 Kor 15,14.17). Zgadzam się z tym w całej rozciągłości. Bez zmartwychwstania Chrystusa stajemy się tylko deistami a od deizmu do chrześcijaństwa jeszcze daleka droga. Nawet judaizmu i mahometanizmu nie dałoby się określić mianem deizmu.

         Ateista mógłby w tym momencie zaprzeczyć nawet temu, że ktoś, kto powołuje się jedynie na swoje subiektywne odczucie obecności Boga, w ogóle jest deistą. Wiara oparta na takim subiektywnym odczuciu mogłaby równie dobrze zostać określona przez ateistę mianem kosmityzmu. Skąd wiadomo, że to akurat Bóg jest przyczyną wspomnianego przeczucia obecności? A może powodują to jacyś kosmici, którzy chcą abyśmy uznali ich za Boga? Może oni sami wymagają od nas również tego żebyśmy skakali codziennie po 20 minut na jednej nodze aby być zbawionym? Pytania takie mogą być mnożone dalej i w zasadzie nie wiadomo jak im się przeciwstawić. W tym momencie jakikolwiek inny argument za istnieniem Boga jest lepszy niż argument odwołujący się do subiektywnego przeczucia Jego obecności. Nawet deista dysponuje już czymś lepszym gdyż może sięgnąć choćby po nowoczesną wersję argumentu kosmologicznego zwanego Kalam.  

         Mam jednak pewne nieodparte wrażenie, że niektórzy teiści chrześcijańscy boją się lub wręcz wstydzą się powoływać na fakt zmartwychwstania Jezusa w obawie, że ateiści bez trudu to zdyskredytują. Tymczasem nie ma się czego bać a wręcz przeciwnie. Josh McDowell napisał genialny traktat o zmartwychwstaniu Jezusa pt. Sprawa zmartwychwstania (Vocatio, 2010), w którym pokazał, że analizując całą sprawę od strony historycznej, psychologicznej i socjologicznej, najlepszym i w zasadzie jedynym sensownym wyjaśnieniem całej tej kwestii jest uznanie, że zmartwychwstanie Jezusa rzeczywiście nastąpiło. McDowell jest byłym ateistą i analizując właśnie tę kwestię nawrócił się na chrześcijaństwo. Nie są to więc byle jakie argumenty, skoro przekonały nawet ateistę do wiary. Z drugiej strony nie są to od razu jakieś „dowody na Boga”, bo takie nie istnieją. Niemniej jednak teista chrześcijański otrzymuje tu solidne racjonalne podstawy dla swej wiary w Boga. Na pewno jest to lepsze niż jakieś rozmyte i czysto subiektywne „przeczucie obecności” Boga, którego to przeczucia nie neguję jako autentycznego doświadczenia, niemniej jednak nie jest to nic rewelacyjnego gdy zaczynamy dawać świadectwo swej wiary. Ateista bez problemu może to sprowadzić do złudzenia lub innego zjawiska psychologicznego, którego pochodzenie może być jak na razie nieznane, niemniej jednak takie odczucie zawsze może zostać sprowadzone przez niego do czegoś, czym w rzeczywistości wcale być nie musi.

         Tak więc teista chrześcijański nie powinien się wstydzić prawdy o zmartwychwstaniu Jezusa jako fundamencie i centralnym punkcie swej wiary. Co więcej, okazuje się, że wbrew obawom niektórych chrześcijan wojujący ateista wcale nie potrafi tego zdyskredytować przy pomocy żadnego sensownego dowodu lub choćby argumentu. Jedyne co wojujący ateista proponuje w tym miejscu to spekulacje i domysły, oparte na jego własnej wierze w alternatywny porządek wydarzeń, inny niż ten, który został opisany w Ewangeliach. Nie jest to więc żadna poważna kontrargumentacja. Tym samym chrześcijanin nie powinien się wstydzić tego co posiada w swym arsenale, jako coś, co niektórzy ateiści próbują mu niekiedy tak skutecznie obrzydzić. Natomiast o „teizmie intuicyjnym” mogę powiedzieć tylko jedno jako apologeta chrześcijański: nie idźcie tą drogą. Lepszy jakikolwiek argument niż żaden. No chyba, że ktoś już nie umie wierzyć inaczej.

         Jan Lewandowski, grudzień 2016

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane