Jan Lewandowski

Alister McGrath czyli młot na Dawkinsa

dodane: 2010-10-01

        Od pewnego czasu publicystyce Richarda Dawkinsa, dyżurnego ateisty świata, towarzyszy coraz głośniejsza publicystyka Alistera McGratha, który systematycznie wydaje książki polemizujące z Dawkinsem a ponadto publikuje prace poświęcone zwarciom na styku pomiędzy naukami przyrodniczymi i teologią. McGrath jest profesorem teologii historycznej Uniwersytetu Oksfordzkiego a także obronił doktorat z biofizyki molekularnej. Posiada zatem pełne kompetencje do wypowiadania się zarówno w kwestii nauk przyrodniczych jak i religii, czyli w dziedzinach, w których Dawkins pretenduje do bycia największym autorytetem, choć jest to raczej samozwańczy autorytet, nie tak zresztą już kompetentny jak McGrath właśnie dlatego, że posiada wyższe wykształcenie ale jedynie w zakresie biologii.

 

W Polsce ukazały się jak dotąd o ile wiem tylko dwie prace McGratha polemizujące z Dawkinsem, pierwsza to wydana jakiś czas temu publikacja poświęcona bezpośredniej polemice z książką Dawkinsa pt. Bóg urojony i zatytułowana Bóg nie jest urojeniem, złudzenie Dawkinsa (Kraków 2007), wydana nakładem WAM. Natomiast druga publikacja McGratha to chronologicznie wcześniejsza lecz oddana do druku w Polsce rok później książka Bóg Dawkinsa, geny, memy i sens życia (Kraków 2008), wydana nakładem Eidos, wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obie te książki łączą wspólne koncepcje polemiczne nakierunkowane na światopoglądowe podstawy ateizmu Dawkinsa. Nie jest to zresztą ateizm oryginalny a jedynie pewna bardzo popularna (szczególnie w światowym Internecie) płytka i prymitywna wersja ateizmu, który określiłbym mianem ateizmu scjentycznego, to znaczy takiego, który bazuje na bardzo przestarzałym pozytywistycznym i właśnie scjentycznym pojmowaniu zakresu stosowalności nauk przyrodniczych. Ponadto cechą charakterystyczną tego ateizmu jest niezwykle spłycone pojmowanie i upraszczanie zagadnień teologicznych, przy jednoczesnym portretowaniu zjawisk ekstremalnych w religiach jako czegoś zupełnie normalnego i typowego, choć są to jedynie prądy obecne na krańcowych skrzydłach tych nurtów.

 

Niniejszy esej jest krótkim przeglądem co ciekawszych spostrzeżeń wysuwanych przez McGratha w jego książce Bóg Dawkinsa, geny, memy i sens życia. W moim odczuciu ta książka zawiera główne tezy polemiczne autora a druga z wyżej wspomnianych książek powtarza a nawet skraca argumenty z jego poprzedniej książki poświęconej polemice z Dawkinsem. Skupiam się więc tylko na publikacji Bóg Dawkinsa, geny, memy i sens życia, ponieważ w moim odczuciu będzie to w pełni wystarczające.

 

Książka zawiera 5 rozdziałów i już na samym początku McGrath konstatuje, że  Dawkins traktuje skrajności w religii jako zjawiska typowe. W zasadzie na tym można by skończyć krytykę poglądów Dawkinsa ale oczywiście McGrath nie poprzestaje na tym zarzucie i idzie dalej.

 

         W rozdziale pierwszym McGrath omawia zagadnienia związane z tematem jaki przyniósł tak wielką popularność Dawkinsowi – chodzi oczywiście o pojęcie samolubnego genu, które trafiło na okładkę chyba najpoczytniejszej jego książki o tym samym tytule. Jednak wśród wyznawców Dawkinsa mało kto chyba wie, że samo pojęcie samolubnego genu zostało niemal całkowicie zmasakrowane przez krytykę z pozycji zarówno biologów ewolucyjnych jak i filozofów. Cytowana przez McGratha Mary Midgley pisała na przykład, że „Geny nie mogą być samolubne i niesamolubne, tak samo jak atomy nie mogą być zazdrosne, słonie abstrakcyjne a biszkopty teologiczne”. Samolubny może być tylko organizm zdolny do samodzielnych zachowań a przypisywanie genom samolubstwa jest pojęciowo miałkie i jest przejawem wulgarnego antropomorfizmu. Okazuje się więc, że to co przyniosło Dawkinsowi taki rozgłos, najbardziej flagowe pojęcie tak mocno kojarzone z jego osobą, może spokojnie zostać wrzucone do szuflady z napisem „błędy”.

 

            Dawkins bardzo nie lubi postmodernistów, dając temu często wyraz w swych esejach a szczególnie w swej książce A Devil’s Chaplain. Czytając McGratha dowiadujemy się dlaczego: otóż postmoderniści nie pozostawili suchej nitki na poglądach Dawkinsa a szczególnie na jego próbach traktowania darwinizmu jako już raz na zawsze zamkniętej historii człowieka, która w odczuciu Dawkinsa jest opowieścią ostateczną. Dla postmodernistów jest to jednak tylko kolejna metanarracja, taka sama jak marksizm i freudyzm, co do której nie ma żadnej gwarancji, że nie zdezaktualizuje się jak te dwie ostatnie.

 

            W rozdziale drugim McGrath przechodzi do kolejnego zagadnienia, które przyniosło Dawkinsowi tak wielką popularność: chodzi o zagadnienie ślepego zegarmistrza, które ponownie stało się flagowym hasłem innej równie słynnej książki Dawkinsa o tym samym tytule. Dawkins skrytykował w tej książce ideę Boga jako projektanta, ideę opartą na wnioskowaniu o Stwórcy na podstawie rozumnych mechanizmów widocznych w świecie przyrody ożywionej. To co widzimy jako coś co wydaje się nam projektem Boga nie jest w rzeczywistości niczym takim, bo odpowiedzialny za to jest tylko dobór naturalny, ślepy mechanizm nie mający nic wspólnego z żadnym Stwórcą, przekonuje Dawkins.

 

            Co ciekawe McGrath nie próbuje podważać tego argumentu a nawet zgadza się z nim. Zaznacza jednak, że ten argument wcale nie podważa chrześcijańskiego teizmu więc nawet nie trzeba z nim polemizować. Zachodzi więc problem z zupełnie innej strony. Po pierwsze zauważa, że sama nauka jest po prostu agnostyczna w kwestii istnienia Boga więc każda krytyka tej idei, oparta nawet na argumentach z nauk przyrodniczych (tak jak argumentacja Dawkinsa przeciw idei Boga zegarmistrza), nie jest w stanie wykluczyć (ale też i potwierdzić) teizmu.

 

            McGrath rozwija ten argument w inne, równie ciekawe argumenty z zakresu filozofii nauki. Zauważa na przykład, że naukowa krytyka teizmu jest skazana z góry na niepowodzenie również z powodu tzw. „niedoterminowania empirycznego teorii”. Możemy mieć bowiem dwie wzajemnie wykluczające się teorie naukowe, które jednak w równym stopniu z powodzeniem wyjaśniają dany zespół obserwacji. Tak jest w przypadku choćby dwóch rywalizujących ze sobą teorii mechaniki kwantowej – szkoły kopenhaskiej i szkoły Davida Bohma. W przypadku żadnej z tych teorii nie da się powiedzieć, która jest prawdziwa a która nie, właśnie dlatego, że obie z powodzeniem wyjaśniają te same obserwacje, wykluczając się jednak wzajemnie. Żadna teoria oparta na obserwacji nie jest więc pewna na mocy samego tylko odwołania się do obserwacji przyrody, w tym i krytyka teizmu w wykonaniu Dawkinsa odwołującego się do obserwacji przyrodniczych właśnie. McGrath znalazł nawet akapit w jednej z książek Dawkinsa (A Devil’s Chaplain, str. 81), gdzie sam przyznaje on, że darwinizm może w przyszłości okazać się wiedzą błędną lub może zostać kiedyś tak zmodyfikowany, że będzie nie do poznania z naszej obecnej perspektywy.   

 

            Jednak drugi argument McGratha jest dużo mocniejszy. Stwierdza on w pewnym momencie, że pojęcie „Boga zegarmistrza” wcale nie jest typowe dla chrześcijaństwa. Nabrało ono znaczenia dopiero w XVIII wieku i odpowiedzialny za to jest niejaki Robert Boyle (1627-1691), który wprowadził tę ideę do fizycznych aspektów znanego nam świata. Następnie dopiero William Paley (1743-1805) spopularyzował to zagadnienie łącząc je ze światem przyrody ożywionej i to właśnie z nim polemizuje Dawkins w swym Ślepym zegarmistrzu. Jednak ujęcie Paley’a wcale nie było charakterystyczne dla chrześcijaństwa, co więcej, miało ono nawet w jego szeregach swych wytrwałych oponentów – jednym z nich był wybitny teolog tamtych czasów John Henry Newman, bardzo popularny do dziś. Dawkins w ogóle już o tym nie wspomina i chce sprawiać wrażenie, że każdy teista jest bezwzględnym wyznawcą idei Boga zegarmistrza. Jest to oczywiście nieprawda. 

 

            Następnie McGrath powraca do zagadnienia agnostycyzmu nauki względem religii i rozprawia się z poglądem Dawkinsa, który twierdzi, że darwinizm wymaga opowiedzenia się za ateizmem. Okazuje się jednak, że nawet sam Darwin nie był ateistą w wydaniu dawkinsowskim, prędzej był agnostykiem. McGrath cytuje Darwina, który pracując nad swą autobiografią pisał w 1879 roku: „Nigdy nie byłem ateistą w sensie negowania Boga. Myślę na ogół (i z wiekiem coraz częściej), choć nie zawsze, że agnostycyzm trafniej charakteryzuje mój stan umysłu”[1].

 

Co więcej, w niedługim okresie po opublikowaniu dzieła Darwina O powstawaniu gatunków wiele wybitnych postaci Kościoła anglikańskiego opowiedziało się po stronie propagowanych przez niego idei. Nikt z nich nie postrzegał tego jako przyczynku dla ateizmu. Dawkins myli się sromotnie twierdząc, że darwinizm implikuje ateizm. McGrath przywołuje również przykłady wielu wybitnych darwinistów naszych czasów, którzy byli gorliwi religijnie; cytuje także samego wielkiego Stephena Jay Goulda, który pisał, że co najmniej połowa darwinistów to zdeklarowani teiści a więc darwinizm w żaden sposób nie implikuje ateizmu.

 

            W rozdziale trzecim McGrath ukazuje infantylność w sposobie rozumowania Dawkinsa odnośnie do idei religijnych a zwłaszcza niektórych pojęć z tym związanych. Okazuje się na przykład, że Dawkins pojmuje wiarę religijną jako „ślepą ufność”, co jest zupełnie nieadekwatne w stosunku do rzeczywistego znaczenia tego pojęcia. Wiara w pojęciu chrześcijańskim oznacza bowiem ufność opartą na wszelkich dostępnych argumentach. Argumenty te nie muszą przekonywać Dawkinsa, same w sobie obalają jednak jego definicję wiary chrześcijańskiej, którą pojmuje on jako „ślepą ufność przy braku dowodów a nawet wbrew dowodom”.

 

McGrath ukazuje, że Dawkins popełnia elementarne, wręcz szkolne błędy w rozumowaniu, twierdząc na przykład, że skoro teizm nie jest ostatecznie empirycznie potwierdzony, to jest błędny. Tymczasem skoro A jest niepotwierdzone, to nie oznacza to, że A jest błędne. McGrath dalej rozwija ten argument przechodząc do zagadnień związanych z pewnością wiedzy ludzkiej. Nawet wiedza naukowa może być rozpatrywana jedynie w kategoriach prawdopodobieństwa a nie pewności, ponieważ nie jest wiedzą dedukcyjną tylko wiedzą indukcyjną a poza tym wiele twierdzeń naukowych jest bardzo niepewnych i mają one bardzo zróżnicowane stopnie prawdopodobieństwa. Dawkins twierdzi natomiast, że Bóg jest bytem zupełnie nieprawdopodobnym. Problem w tym, że to nieprawdopodobieństwo nie może zostać w żaden sposób oszacowane lub obliczone. Co więcej, samo nieprawdopodobieństwo w żaden sposób nie decyduje o tym, że coś nie istnieje lub nie może istnieć. Rzeczy nieprawdopodobne się zdarzają i mówi o tym nawet sam tytuł przyrodniczej książki Dawkinsa pt. Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa. A zatem Dawkins wikła się w mocne sprzeczności.

 

Dalej McGrath rozprawia się z dziwacznym argumentem Dawkinsa, który twierdzi, że Bóg musi być niezmiernie skomplikowany, skoro stworzył tak skomplikowane rzeczy jak Wszechświat. Tymczasem również i ten argument jest błędny, bo skoro sam Dawkins twierdzi, że przebogaty i skomplikowany świat przyrody ożywionej powstał zupełnie prosto na drodze stopniowych przekształceń darwinowskich, to i sam Bóg nie musi być kimś niezmiernie skomplikowanym aby powołać do życia to co nas otacza. McGrath cytuje Paula Kitchera, który twierdzi, że wyjaśnienie naukowe ma za zadanie zredukować dane zjawisko do jak najmniejszej ilości „składników ostatecznych”. Bóg jako czysto teoretyczny opis architekta świata przyrody ożywionej nie musiałby więc być w tym kontekście nikim skomplikowanym. Argumenty Dawkinsa są błędne.

 

W swej ignorancji w portretowaniu pojęć religijnych Dawkins posuwa się tak daleko, że przywołuje rzekome słowa Tertuliana, który miał powiedzieć: „godne najwyższej wiary, bo jest absurdem”. Okazuje się jednak, że Tertulian nigdy nie wypowiedział takich słów a przynajmniej nie w takim kontekście. O co więc chodzi? W jednym ze swych dzieł (De carne Christi, V,4) ten afrykański Ojciec Kościoła parodiował fragment Retoryki Arystotelesa, który twierdził, że jakaś niezwykła opinia może być wbrew pozorom prawdziwa, właśnie dlatego, że tak bardzo odbiega od tego co zwyczajne. Kluczowe są tu słowa wbrew pozorom. Dla Tertuliana coś co jest godne najwyższej wiary tylko wbrew pozorom jest niemożliwe. Dawkins w ogóle tego nie zrozumiał.

 

W rozdziale czwartym McGrath dosłownie rozerwał na strzępy koncepcję memu, tak bardzo spopularyzowaną przez Dawkinsa. Okazuje się, że idea ta jest niemal błędna w każdym calu a sam Dawkins musiał ją nawet podreperowywać w trakcie jej popularyzowania. Pojęcie memu zostało skonstruowane przez analogię do genu. Mem ma się rozpowszechniać w kulturze tak jak gen w przyrodzie. Jednak wszystkie przykłady z analogii przytaczane początkowo przez Dawkinsa odnoszą się do pojęcia fenotypu a nie genotypu, czyniąc wspomnianą analogię wadliwą już od samego początku. W tym momencie to właśnie tak nie lubiany przez Dawkinsa lamarkizm byłby lepszą analogią dla memu niż tak ukochany przez niego darwinizm.

 

McGrath zauważa też, że pojęcie memu jest samoobalalne. Jeśli Dawkins uważa na przykład, że potraktowanie Boga jako memu podkopuje teizm gdyż zarazem tłumaczy genezę i wielką popularność tej idei, to tak samo można powiedzieć o memetyce a nawet samej nauce i jej koncepcjach per se. Bo czy istnieje sam mem wiary w memy?

 

Okazuje się, że specjaliści od historii idei i zagadnień związanych z ich rozpowszechnianiem traktują memetykę jako czyste nieporozumienie i jest to dla nich amatorszczyzna z punktu widzenia innych koncepcji obecnych w ich dziedzinie. Istnieją bowiem dużo lepsze teorie rozprzestrzeniania się informacji niż memetyka, na przykład modele ekonomiczne i fizyczne, w szczególności opis transferu informacji. McGrath cytuje ciekawą opinię Simona Conwaya Morrisa, który określił mem jako „banał, który można zdemaskować za pomocą prostych ćwiczeń umysłowych”. Memetyka jest zbędna ze swymi wyjaśnieniami a ponadto jest nieporozumieniem, które powinno wcześniej czy później trafić na śmietnik nauki i o którym dzieci w szkołach powinny uczyć się kiedyś tak jak dziś słyszymy o teorii flogistonowej czy teorii eteru.

 

Największym problemem jest jednak to, że samego memu ani nikt nie widział, ani nie da się w żaden sposób zweryfikować empirycznie jego istnienia, co jest przecież cechą wyjaśnienia naukowego. Niejaki Juan Delius, neurobiolog, próbował pomóc Dawkinsowi i przedstawił swoją wizję memu. Jak jednak zauważa McGrath, to taki sam dowód na istnienie memu jak choćby chrześcijańska ikonografia, która w równym stopniu „dowodzi” istnienia Boga. Jedynym dowodem na istnienie memu pozostaje więc wciąż analogia do genu, która jest już zresztą jak wiadomo analogią błędną (bo fenotyp jest lepszą analogią dla memu niż genotyp, jak wspomniano wcześniej).

 

W oparciu o swą memetykę Dawkins sformułował opinię, że wiara religijna jest jak „wirus umysłu”. Wirus jest czymś złym, jak powszechnie wiadomo każdemu więc doskonale widać jak pejoratywne skojarzenia chciał wywołać Dawkins w tym momencie. Jak jednak zauważa McGrath, cytując Aarona Lyncha, propagatora koncepcji „zarażania myśli”, popularność idei nie musi mieć nic wspólnego ani z jej dobrocią, czy słusznością lub przeciwnie. Po raz kolejny Dawkins myli się w swych na pozór błyskotliwych analogiach.

 

W ostatnim piątym rozdziale McGrath zastanawia się w jakim stopniu nauka i religia mogą dialogować. Jak się okazuje, tak chętnie kreowany przez Dawkinsa obraz konfliktu między religią a nauką jest wymyślony i przesadzony. W erze wiktoriańskiej duchowni byli wypierani z katedr naukowych przez przyrodników świeckich i wtedy zarysował się pewien konflikt między tymi środowiskami. Mit, że konflikt ten trwa nadal może pokutować do dziś w środowiskach wojujących ateistów o proweniencji scjentycznej pokroju Dawkinsa. Jednakże nie jest to obraz prawdziwy bo ani nauka ani religia nie są w konflikcie. Nauka zajmuje stanowisko agnostyczne względem religii a religia daje nauce pełne pole do objaśniania świata dostępnego naszym zmysłom. Nie ma tu konfliktu ponieważ religia zajmuje się zupełnie innym obszarem pojęciowym niż religia i na odwrót.

 

W ciekawy sposób McGrath odpiera zarzut ateistów, którzy twierdzą, że odwoływanie się do niewyjaśnionej tajemnicy w religii jest kapitulacją rozumu. Okazuje się jednak, że w samej nauce również znajdujemy obszary tajemnicy, w obliczu których nasz umysł musi zwyczajnie skapitulować. Jednym z takich obszarów jest mechanika kwantowa. McGrath cytuje filozofa Basa van Fraassen, który nie dostrzega żadnej zasadniczej różnicy pomiędzy tajemnicą Trójcy Świętej a takimi zagadnieniami współczesnej fizyki jak zamknięte czasoprzestrzenie, horyzonty zdarzeń i korelacji oraz modele bootstrapowe.

 

Powyższy przegląd argumentów z książki McGratha jest bardzo powierzchowny i nawet w niewielkim stopniu nie oddaje treści ani zawartości poszczególnych rozdziałów. Wybrałem jedynie pewien zestaw spostrzeżeń a sama książka jest o wiele bardziej bogata treściowo niż niniejszy przekrój tematyczny. McGrath naprawdę dokonał bardzo żmudnej i wnikliwej analizy ateistycznego światopoglądu Dawkinsa, ukazując w zasadzie w sposób wyczerpujący, że światopogląd ten opiera się na błędnych podstawach w całej swojej rozciągłości. Zainteresowanych dalszymi spostrzeżeniami autora odsyłam do jego książki, której treść miał przynajmniej wstępnie przybliżyć powyższy tekst

 

Alister McGrath, Bóg Dawkinsa, geny, memy i sens życia (Kraków 2008), Eidos, wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego

 

Jan Lewandowski, październik 2010



[1] Kursywa w cytacie ode mnie.

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane